Wszyscy tutaj są!

Jedna z najbardziej niezrozumianych przez graczy bijatyk wjeżdża właśnie na hybrydową konsolę Nintendo, a jej twórcy nie mają nawet zamiaru bawić się w sztuczną skromność i od samego początku
"Super Smash Bros. Ultimate" - recenzja
Jedna z najbardziej niezrozumianych przez graczy bijatyk wjeżdża właśnie na hybrydową konsolę Nintendo, a jej twórcy nie mają nawet zamiaru bawić się w sztuczną skromność i od samego początku mówią nam, że to największa i najlepsza gra, jaką zrobili, a podtytuł "Ultimate" należy się jej jak psu micha. Po ponad 50 godzinach spędzonych z nowym Smashem trudno mi się z nimi nie zgodzić.



Seria "Smash" to z jednej strony imprezowa bijatyka, w której jednocześnie może walczyć ze sobą do ośmiu graczy na jednej konsoli, a z drugiej zaś niesamowicie skomplikowany tytuł z oddaną społecznością, która tak bardzo nienawidzi zmian, że swoje turnieje do dziś rozgrywa na kilkunastoletnich już GameCube’ach. O ile ci pierwsi bawili się tak samo dobrze przy wszystkich poprzednich odsłonach, bo przecież każda z nich pozwalała skopać tyłek Pikachu przy pomocy Mario, o tyle hardkorowi gracze to twierdza, której "Smashe" na Wii i Wii U zdobyć nie potrafiły. Może tym razem się uda? W końcu do trzech razy sztuka.



Dla osób niezorientowanych w temacie warto przejść do podstaw i wytłumaczyć, na czym w ogóle polega "Smash". To bijatyka, w której w domyślnym trybie zabawy naszym zadaniem jest wyrzucenie jak największej liczby oponentów z areny, starając się przy tym nie wypaść z niej samemu. Każdy gracz startuje z czystym licznikiem, a przyjmowane obrażenia powodują, że ten licznik wzrasta i tym samym jesteśmy bardziej podatni na bycie wykopanym z areny. Kiedy mamy na koncie około setki, to wystarczy jeden mocniejszy cios i dryfujemy daleko poza planszę. Z myślą o graczach, którym to nie pasuje w grze dostępna jest też opcja "Stamina Battle", gdzie jak w każdej innej bijatyce zaczynamy z określoną liczbą punktów życia i przegrana jest dopiero w momencie, kiedy na naszym liczniku pojawi się samotne zero. Trybów gry kanapowej mamy kilka, jednak wszystkie bazują na tych podstawowych zasadach, rozwijając je jedynie w różnych kierunkach. Nowością jest za to ogromny tryb fabularny o nazwie "World of Light".



Przez prawie trzydzieści lat żyłem w przekonaniu, że tryby fabularne w bijatykach są tak samo potrzebne jak kierunkowskazy w BMW i nawet nie zaprzątałem sobie nimi głowy. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po włączeniu "World of Light" na pięć minut, wyłączyłem go pięć godzin później. W świecie "Smasha" pojawia się straszny Galeem, który porywa dusze wszystkich bohaterów i w sumie jedynym, kto może ich uratować, jest Kirby. Przez kilkanaście godzin będziemy śmigać różową kulką po mapie, pokonywać opętane przez Galeema dusze, odblokowywać wojowników do naszego roostera i bawić się w przekładanie kart przed każdym starciem. Tak, wspomniane dusze służą ulepszaniu naszego bohatera i przed każdą walką musimy wybrać jedną duszę główną, która zdefiniuje nasze statystyki, oraz maksymalnie trzy dusze pomocnicze, które dadzą nam dodatkowe zdolności w danym starciu. Ponadto, główne dusze zbierają punkty doświadczenia i lewelują, a w wolnej chwili możemy je wysyłać na specjalne szkolenia, gdzie zdobywają nowe umiejętności. Zagmatwane to strasznie, ale gra na szczęście wprowadza Was w ten tryb powoli i wszystko dokładnie tłumaczy, więc już po chwili będziecie wszystko łapać w lot. Po co w ogóle grać w fabułę? Bo to najprostszy sposób na odblokowanie postaci, którymi będziemy potem grać w pozostałych trybach gry.



Ławka zawodników to miejsce, w którym najlepiej poczujecie tytułowe "Ultimate". Wszystkie postacie, jakie przewinęły się przez cztery ostatnie odsłony serii, są tutaj dostępne, a dodatkowo Nintendo dołożyło do nich kilkanaście zupełnie nowych – łącznie znajdziecie tu 74 grywalnych bohaterów. Każda postać została przygotowana z wielką dbałością, tak samo zresztą jak dostępne areny. Tych dostajemy na dzień dobry 103, z czego 96 to przemodelowane do 1080p areny z poprzednich odsłon, a siedem to zupełnie nowe lokacje. Wisienką na torcie niech będzie ponad 800 utworów muzycznych z gier, z których pochodzą grywalne postacie i dostępne dusze. Ponad to twórcy już zapowiedzieli, że po premierze pojawi się pięć dodatków z nowymi postaciami, arenami, utworami muzycznymi i duszami. Ta gra to istna encyklopedia długiej historii Nintendo, a jeszcze w grze znalazło się miejsce dla dziesiątek ciekawostek, które będą się pojawiać na ekranach ładowania pomiędzy walkami. 



Najlepszym sposobem na odnoszenie sukcesów w "Smashu" jest oczywiście znalezienie jednej postaci, której styl walki najbardziej nam odpowiada i wymasterowanie jej do granic możliwości. Niestety, nie gwarantuje to sukcesu, bo nawet na największych kozaków jak Kirby, Pikachu czy nowo dodany Ridley czeka kilku innych idealnie trafiających w ich słabości. No i tak miedzy nami, to granie Kirbym psuje zabawę wszystkimi innym graczom, bo choć to nisko poziomowa postać, to potrafi napsuć krwi swoimi atakami z powietrza i młotem. W "Smashu", nawet jeśli stanie przeciwko sobie dwóch doświadczonych graczy, to i w takich starciach jest duży poziom losowości, co jest zasługą pojawiających się podczas walki przedmiotów. O ile możemy z góry założyć, co będzie robił zrzucony miecz, młot czy ognisty kwiat z Mario, o tyle nigdy nie wiemy, co wyskoczy z Poke Balla czy pudełka prezentowego. Pojawiające się przedmioty można oczywiście wyłączyć, ba, w sumie każdy aspekt starcia można dokładnie zdefiniować, tak aby bawić się dokładnie tak jak chcemy.



Jedno, z czego Nintendo zawsze słynęło, to poziom dopracowania ich produkcji i nie inaczej jest w tym przypadku. "Super Smash Bros. Ultimate" nie jest najpiękniejszą bijatyką na rynku, ale pomimo oczywistych ograniczeń technicznych platformy, na której się ukazało, i tak działa 1080/60, nie gubiąc przy tym praktycznie żadnych klatek. Cieszy mnie za to fakt, że utrzymano styl graficzny z poprzedniej odsłony na Wii U, nie zmieniając go niepotrzebnie, ani nie wracając do pseudorealistycznych projektów z edycji na Wii. Dobrze znane z poprzednich części areny również wyglądają przepięknie w wyższej rozdzielczości i choć od razu widać po projektach, które są nowe, a które mają już swoje lata, to i tak bawiłem się na nich świetnie.



Zaletą "Ultimate" jest również kompatybilność gry z różnymi akcesoriami. W nowego "Smasha" możemy grać w trybie handheld, na pojedynczych Joy-Conach, przy użyciu Pro Controllera oraz padami do GameCube’a, podłączanymi przez specjalny adapter. Kupiliście go przy okazji wersji na Wii U? Nie ma problemu, zadziała też ze Switchem. Nigdy nie mieliście GameCube’a, ale czytaliście w sieci, że to najlepsze pady do "Smasha"? Spoko, wróciły do produkcji kilka lat temu i wciąż można je normalnie kupić. Gra obsługuje też amiibo, dokładnie tak samo jak na poprzedniej stacjonarce Nintendo. Wszystkie zebrane do tej pory figurki działają bez problemu, a jeśli marzyliście o zakupie amiibo Sonica czy Pac-Mana, to ich produkcję również wznowiono i można je będzie normalnie dostać w sklepach. Wszystkie nowe postacie, których nie było na poprzedniej konsoli, dostaną w przeciągu kilku najbliższych miesięcy dedykowane figurki.



"Super Smash Bros. Ultimate" to największa gra, jaka kiedykolwiek wyszła spod skrzydeł Nintendo, i największa bijatyka, jaką kiedykolwiek widziałem. Straciłem na "Smashach" kawałek swojego życia i nie zapowiada się, by inaczej było w przypadku "Ultimate". Nawet nie wiem, do czego mógłbym się przyczepić, bo nic takiego nie udało mi się znaleźć. W swojej kategorii gra nie ma konkurencji i raczej nigdy się to nie zmieni. To produkt kompletny, dopracowany do ostatniego znaku w kodzie i stworzony z sercem, co coraz rzadkiej spotyka się w grach wideo. Pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego posiadacza hybrydowej konsoli Nintendo.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones